Urszula Antosz-Rekucka

Mszana Dolna

Liderzy

Przez wiele lat kompletnie nie miałam świadomości tematu. To się zaczęło na studiach teologicznych w Krakowie, zwłaszcza biblistyce. Fascynacja Starym Testamentem spowodowała nie tylko marzenie, by kiedyś nazwać swoje dzieci Rachela i Jakub (jak on ją musiał kochać, że służył za nią 14 lat w czasach, gdy u nas pewnie jeszcze na drzewach czy po jaskiniach siedzieli) – dziś to dla wielu dowód na naszą „żydowskość”, bo to marzenie się spełniło, choć to jeszcze nie był mój „żydowski” etap. On przyszedł jako kolejny: podczas studiów mieszkałam m.in. na krakowskim Kazimierzu, swoją pracę mgr (nie, jeszcze aż tak nie zajmował mnie ten temat, pisałam z teologii pastoralnej, o dialogicznym wymiarze kultury, więc dialog już się pojawiał…) wystukiwałam na maszynie do pisania w półlegalnie odnajmowanym pokoju przy ul. Józefa. Dopiero wtedy, tam, zaczęły do mnie pomału docierać kultura i historia Żydów. Chodziłam po Kazimierzu, jeszcze brudnym i zaniedbanym, robiłam zdjęcia m.in. resztkom hebrajskim szyldów, zaglądałam na spotkania TSKŻ, nie wiedząc, czy – jako gojce – mi wolno, i trochę lękając się legendarnego bł. pam. Henryka Halkowskiego, który mierzył mnie swym świdrującym okiem.

I tak to szło: do pracy mgr zaczytywanie się w Lewinasie, Rosenzweigu, Stein, bo filozofia dialogu, potem konwersatorium z judaistyki u cudownego erudyty i człowieka dialogu, ks. prof. Jerzego Chmiela jako przymiarki do studiów doktoranckich (ale doktorat to na razie na dzieciach „zrobiłam”), pierwszy Festiwal Kultury Żydowskiej, koncerty Szlomo Carlebacha, Leopolda Kozłowskiego. A potem pytanie: a w moim mieście? Przecież gdzieś tam wiedziałam, że jest żydowski cmentarz na peryferiach, to musieli być, żyć, współtworzyć historię. Zaczęłam pytać rodziców: tata coś pamiętał, miał 7 lat gdy wybuchła wojna. Mama przytaczała relacje o Zagładzie w pobliżu swej rodzinnej wsi, w kieleckim. No i zaczęło się, a ja, jak już coś robię to na 120%, więc z pierwszej, podstawowej szkoły, gdzie pracowałam jako katecheta wyleciałam, bo „tylko te Żydy i Żydy”. Ale już w LO, gdzie mnie „zesłali”, można było naprawdę wiele zrobić. A anegdota? Jest jedna, ładna. Kiedy zaczęłam szukać ewentualnych korzeni, bo skąd ta „miłość przedziwna” (Psalm 16) – nie udało mi się znaleźć żydowskiej krwi u przodków, ale kilka kropel żydowskiego mleka już tak.

Otóż podczas bombardowań w kampanii wrześniowej w piwnicy-ziemiance babci, którą jeszcze pamiętam, schronili się także sąsiedzi: żydowska rodzina z maleństwem przy piersi. Po jakimś czasie babcia wyszła wydoić krowy i przynieść coś do jedzenia. Moja maleńka mama, podówczas 2-letnia, zaczęła głośno za nią płakać. By uspokoić malucha, karmiąca żydowska mama przystawiła na moment do piersi chrześcijańskie dziecko. Zatem krwi w żyłach nie, ale mleko od żydowskiej matki, owszem. Może to ono odezwało się po latach? Jestem katechetą w Zespole Szkół Techniczno-Informatycznych; wcześniej w LO, w Mszanie Dolnej. Moje trzy wielkie „zawodowe” miłości to: Biblia, dialog i miłość miłosierna, czyli działania charytatywne. One ściśle łączą się z sobą, bo ich źródłem jest dla mnie Ewangelia, zaś „dialog to inne imię miłości” (papież Paweł VI). Zatem staram się w mojej pracy – zarówno podstawowej, jak i dodatkowych działaniach – kłaść akcent na te sprawy. One przenikają się wzajemnie, bo np. z Pisma św. wynika zainteresowanie judaizmem, działania dialogowe to m.in. poznawanie świąt innych religii, a przy temacie, dajmy na to, Purim, nie tylko pieczemy z uczniami hamantasze i czytamy zwój Estery, mocno hałasując, ale i organizujemy zbiórkę dla potrzebujących na Ukrainie, bo micwą na Purim jest pomoc ubogim.

Tak to widzę całościowo i tak staram się robić. Co roku urządzam Tydzień Biblijny, z różnymi pomysłami – może to być przepisywanie Ewangelii czy ulubionych fragmentów biblijnych na zwoju, maraton czytania Pisma św. czy Loteryjka Biblijna, z której dochód przeznaczony jest na pomoc np. dzieciakom z Rwandy. Stale pomagamy dzieciom  także w Burundi i Kongo, wspieramy rodaków (i nie tylko) na Ukrainie. To z założonym i prowadzonym przeze mnie kołem „Caritas”. Robę też Tydzień Ekumeniczny, Biblijny, Dni Judaizmu, Islamu, Dni Solidarności z Chorującymi Psychicznie, z Niepełnosprawnymi, Dni Walki z Depresją – kiedyś pracowałam w Klinice Psychiatrii, z duchowymi spadkobiercami prof. Kępińskiego.  I jeszcze jedna ważna sprawa zawodowa: staram się robić katechezę na poziomie, nie bać się tematów trudnych czy kontrowersyjnych, pokazywać, że nie ma sprzeczności między wiedzą, nauką, a wiarą  – jeśli tylko ma się dobre narzędzia rozumienia Biblii, a nie podejście magiczno-literalne. Tego nauczyłam się na studiach teologicznych. Kocham Psalmy, uważam, że jest w nich cała prawda o świecie; założyłam nawet fanpage na fb: „Wszystko jest w psalmach”. A największa miłość niezawodowa to rodzina, która wspiera mnie we wszystkim i jest dla mnie absolutnie najważniejsza: kochamy się i przyjaźnimy równocześnie.

Dbam o pamięć po żydowskich mieszkańcach miasta, odtwarzając ich historię ze wspomnień mieszkańców, strzępków dokumentów, kilku zdjęć. Tworzę programy artystyczne, historyczne, wychodzę z uczniami na cmentarz żydowski i miejsca pamięci. Organizuję obchody rocznic zbrodni – u nas Zagłada to przede wszystkim masowe rozstrzelania. Dbamy o cmentarz i zbiorowe mogiły, ostatnią drogę mszańskich Żydów  na śmierć, udało mi się po 4 latach starań nazwać Aleją Pamięci Ofiar Holokaustu. Teraz finalizuję kolejną inicjatywę: upamiętnienie miejsca, w którym stała synagoga, stosowną tablicą. Zaczynam starania o posadzenie Drzewa Pamięci naszych nieznanych kompletnie Sprawiedliwych: Stefanii i Józefa Wacławików oraz oznaczenie i upamiętnienie dwóch kolejnych zbiorowych mogił w rejonie cmentarza żydowskiego. Z uczniami prowadzę i prowadziłam projekty dialogowo-pamięciowe: „Przywróćmy pamięć”, „Zachować pamięć. Historia i kultura dwóch narodów” (ten ze spotkaniami młodzieży polskiej i izraelskiej; zorganizowałam 2 takie spotkania w mojej szkole), „Oblicza dialogu. Młody Asyż. Młodzież na rzecz tolerancji i pokoju” – już 4 edycje za nami, w każdej tytuł laureata, a od 2 także lidera projektu.

Sadzimy z młodzieżą cebulki krokusów na upamiętnienie dzieci-Ofiar Zagłady w ramach międzynarodowego projektu „Krokus” i przypinamy żonkile w rocznicę wybuchu Powstania w Getcie Warszawskim. Piszę artykuły do lokalnych mediów, założyłam i prowadzę stronę „Szetł Mszana Dolna” na fb. Utrzymuję kontakt i podejmuję u siebie potomków ocalonych mszańskich Żydów. W końcu: co piątek zapalam szabatowe świece i piekę chałkę, a co roku chanukowe świece (to także jako akcje internetowe: „Zapal z nami chanukowe światło pamięci”), dla pamięci wymordowanych sąsiadów. A na katechezie mam swoje autorskie tematy, jak np. „Zło antysemityzmu” albo „Czego możemy nauczyć się od wyznawców judaizmu?” Z tym ostatnim wystąpiłam nawet na swej macierzystej uczelni, UPJPII z wykładem w ramach obchodów Dnia Judaizmu w Krakowie w ubiegłym roku. Dlaczego to robię? Odpowiedzi są dwie: po pierwsze, ktoś powinien, a nikt się w moim środowisku nie kwapi. A po wtóre: „wzbudził On we mnie miłość przedziwną” (Ps 16) – zaiste, przedziwna to miłość.

Mam ogromną satysfakcję, bo wiele udało się zrobić: w przestrzeni publicznej miasta przez upamiętnienia i ciągłe strzeżenie pamięci, w świadomości uczniów przez działania edukacyjne (potwierdzają to choćby ankiety po spotkaniach z młodymi Izraelczykami). Mam poczucie, że właściwie robię coraz mniej w przestrzeni szkolnej, bo od 3 lat uczę wyłącznie klasy zawodowe, z którymi nie mam możliwości takiej pracy jak LO, choćby dlatego, że są w szkole tylko w wybrane dni tygodnia. Ale to, co najbardziej elementarne, chyba jest najważniejsze: każdą klasę zabieram na miejsca pamięci, opowiadam ich historię, kładą kamyk dla wybranej osoby, wracają nie ci sami. Przez te kilkanaście lat pracy tutaj (wcześniej pracowałam w Krakowie, ale jeszcze nie bardzo w tej tematyce), drogę tę przeszły ze mną już setki młodych ludzi.

Odnalezieni – także poprzez projekty edukacyjne – potomkowie mszańskich Żydów? Może jedno tylko zdanie Szoszany, wnuczki i bratanicy spoczywających w zbiorowej mogile w Mszanie;  jej mama ocalała, choć przez piekło obozów i Marsz Śmierci: „Urszula, jakże łatwiej byłoby umierać mojej mamie, gdyby wiedziała, że ty tu jesteś i dbasz o grób jej bliskich i pamięć”. I jeszcze: „Taki żur to tylko moja mama gotowała!” – po poczęstunku u nas. Nie zawsze jest łatwo, nie zawsze te działania spotykają się z aprobatą czy zrozumieniem władz miasta czy w szkole, dostaję czasem duże dawki hejtu, ale wierzę w sens tych działań, dają mi one mnóstwo radości i będę czyniła to nadal.

Działania

Urszula Antosz-Rekucka

Mszana Dolna

kontakt: urszula.antosz-rekucka@liderzydialogu.pl