W czerwcu 2010 r. w facebookowej grupie, którą założyłem zaledwie kilka miesięcy wcześniej, zjawił się Amerykanin, Stephen Shooster. Nigdy nie był w Polsce, a podjął się pisania książki biograficznej o grybowskim emigrancie, szukał więc informacji o miejscach i ludziach, o dziwnie brzmiących nazwach i nazwiskach. Zgłosiłem się jako jedyny, nie znając dokładnie tematu książki. Bełżec, Szebnie, Tarnów, Biała Niżna. Skrabski, Mordarski, Mól, Ziółko. Takie listy miejsc i ludzi, bardzo poprzekręcane, spisane ze słuchu, dostaję wiosną 2010 roku wraz z prośbą o wyszukanie fotografii, rodzin i zrobienie zdjęć. Rozpoczęła się wtedy „przygoda” życia i prawdziwa pasja. Pasja, oprócz zajęcia, oznacza też z łaciny “cierpienie”. I owszem, w historiach, którymi przyszło mi się zajmować, jest cierpienie, śmierć i zniszczenie, na niewyobrażalną skalę.
Książka o żydowskim chłopcu z Grybowa Leonie Schagrinie pt. “The Horse Adjutant. A boy’s life in the Nazi Holocaust” ukazuje się w 2011 roku, po całym roku wspólnych Stephena i moich poszukiwań, badań, wywiadów. Rozchodzi się w niewielkim nakładzie. Jednak to nieważne. W 2012 roku nagle wybucha wiadomość, że po 70 latach, dzięki tej książce, Leona odnalazł kuzyn, również Leon (wspólne imię po pradziadku), co więcej – również mieszkający na Florydzie. Leoni grybowski i tarnowski nie wiedzieli wzajemnie o swoim przeżyciu, choć mieszkali 10 mil od siebie! Spotykają się w Centrum Pamięci o Holokauście w Miami, obecny jest dziennikarz lokalnej gazety. Po tej małej publikacji spotkanie odbija się echem w coraz większych mediach amerykańskich, europejskich, w końcu polskich. Czy ktoś z nas, Leon, jego kuzyn, Stephen, ja – mogliśmy się spodziewać takiego obrotu wydarzeń? Leon wciąż powtarza, że to cud.