Jestem potomkiem ludzi, którzy mieszkali tu od pokoleń. Moi przodkowie byli stąd, moja żona jest stąd, jestem częścią orlańskiej społeczności. Od swoich najmłodszych lat pamiętam górujący nad Orlą budynek synagogi. Budynek dominował nad okolicą, a na nim siedziały tysiące gołębi. Chcąc nie chcąc, zawsze o ten budynek się obijałem, tak jak obijałem się o fragmenty wspomnień o żydowskich mieszkańcach Orli. Jednak ani ten budynek, ani pojawiające się czyjeś wspomnienia nie budziły wtedy mojego większego zainteresowania.
Zmiana w moim postrzeganiu zarówno żydowskiej historii Orli, jak również Żydów w ogóle zaszła mniej więcej trzydzieści lat temu. Nastąpiło to dzięki pewnej znajomości i konkretnemu spotkaniu. To był przełom lat 80. i 90., okres zmian. Byłem wtedy nieuświadomionym dwudziestopięciolatkiem, na judaistykę raczej się nie wybierałem, a negatywne stereotypy o Żydach nie były mi obce. W tym okresie razem z moją żoną kolegowaliśmy się z młodym małżeństwem mieszkającym w Mińsku. Lubiliśmy się i często odwiedzaliśmy nawzajem. Pewnego dnia, przy kolejnych naszych odwiedzinach, wyszła nam naprzeciw Żana – nasza koleżanka – i powiedziała: „Słuchaj Marek, mam do Ciebie prośbę – weź nic nie mów o Żydach, bo mój tatuś przyjechał”. Okazało się, że ojciec naszej koleżanki był żydowskim oficerem, o czym wcześniej nie wiedziałem. Do tej pory pamiętam tamten wstyd i myślę, że to jedno zdanie było lekarstwem na cały mój „małoletni antysemityzm”.
Tematem Żydów orlańskich zacząłem jednak zajmować się kilka lat później. Pewnego dnia przyszedł do mnie mój kolega, ówczesny dyrektor orlańskiej szkoły, z pytaniem, czy nie mógłbym pomóc mu przy wystawianiu starych zdjęć rodzinnych zebranych przez dzieci w ramach lekcji. A ja się zgodziłem i z rozpędu sam zacząłem pukać do domów, grzebać w archiwach, szukać historii i nazwisk ludzi widniejących na odnalezionych zdjęciach. Po dwóch latach pracy udało nam się zorganizować wystawę w budynku synagogi i wydać album, mimo kompletnego braku pojęcia o tym, jak powinno się to robić. Te wydarzenia pociągnęły za sobą następne – nawiązując kolejne kontakty udało mi się dotrzeć do Sary Wajnsztejn, niegdysiejszej mieszkanki Orli i dzisiejszej mieszkanki Hajfy. Pojechałem do niej i dalej mógłbym opowiadać bez końca.
Przez kilka lat organizowałem „Orlański tygiel kulturowy” z dniem żydowskim. „Tygla” już nie organizuję, ale dzięki swym działaniom skupiłem wokół siebie wiele ciekawych osób o podobnych zainteresowaniach.