Moje „żydowskie zainteresowania” zawdzięczam Irenie Sendlerowej i późnemu chodzeniu spać. Oglądałam późnym wieczorem telewizję i przypadkiem (tak, wiem, wstyd …) trafiłam na reportaż o grupie amerykańskich nastolatek, które odkryły światu polską bohaterkę. Ta historia bardzo mnie poruszyła – wizerunek skromnej staruszki zestawiony z ogromem jej bohaterstwa, radość i witalność dziewczyn oraz pogoda ducha pani Ireny. Przez cały reportaż towarzyszyła mi myśl dlaczego, do licha, polskie nastolatki nie znają takiej postaci, dlaczego ja sama, nauczycielka, im o niej nie opowiadam?
Zaczęłam czytać o Irenie Sendlerowej, potem o innych polskich Sprawiedliwych – Henryku Sławiku, rodzinie Ulmów, Antoninie i Janie Żabińskich. Wtedy interesowali mnie głównie ratujący. Ci, których ratowali, byli bezimiennymi ofiarami, bez twarzy i nazwisk. To się zmieniło znowu za sprawą Ireny Sendlerowej. Bardzo poruszyły mnie jej wspomnienia o żydowskiej przyjaciółce Ewie oraz chłodny opis heroicznej walki o przetrwanie swoje i grupy podopiecznych, jaką toczyła uwięziona w warszawskim getcie Ewa. To był impuls, żeby zainteresować się również historią narodu żydowskiego. Dziś Żydzi nie są dla mnie tylko ofiarami Zagłady, są narodem, z którym łączy nas wspólna historia, narodem, który może inspirować.
Moje zainteresowania przeniosłam do realnego działania pod wpływem moich uczniów. Parę lat temu spotkałam na swojej drodze Huberta, Filipa, Kajetana i Kazika. Czterech „nietypowych” gimnazjalistów. Okazało się, że trzech z nich w szkole podstawowej interesowało się błońskim kirkutem, próbowali nawet gdzieś interweniować w sprawie jego ochrony.