Mirosław Skrzypczyk

Lelów/Szczekociny

Liderzy

Pierwsze spotkanie z tematyką żydowską i Żydami sięga mojego dzieciństwa i jest związane z kartkami świątecznymi, które otrzymywał mój ojciec od Henryka Szaniawskiego. Rodzice wyjaśnili mi wtedy, że przysyła je Żyd lelowski, Chaim Środa, któremu mój dziadek Kazimierz Skrzypczyk pomagał w czasie wojny. Wydaje mi się, że gdyby nie te kartki i nie postawa mojego dziadka, nie zajmowałbym się dzisiaj tą tematyką. Nie bez znaczenia był również fakt, że ta historia została przechowana przez moją rodzinę i przekazana mi ze zobowiązaniem do pamiętania. W rodzinnej tradycji zachowała się również druga opowieść. Oto oprócz tych, którzy pomagali, byli także ci, którzy wdarli się do domu mego dziadka i próbowali zabić żydowskiego sąsiada. Tę relację także otrzymałem w spadku. Dobrze zapamiętałem obydwie opowieści – w mojej świadomości funkcjonują one obok siebie i towarzyszą mi aż do tej pory. Zabrałem je ze sobą, wyruszając do liceum w Częstochowie i na studia polonistyczne do Łodzi. W czasie studiów nieustannie spotykałem się z tematyką żydowską w literaturze polskiej – poznawałem fascynujący świat polskich Żydów i jego tragiczny koniec podczas Zagłady. Po powrocie uświadomiłem sobie, że w Lelowie, gdzie mieszkam, i w Szczekocinach, gdzie pracuję jako nauczyciel, mogę spotkać Żydów bliskich – nie tych z kart książek, lecz także tych, którzy tu żyli przez wieki i którzy w większości zostali zamordowani w czasie Zagłady. Dostrzegłem również, że pamięć o nich została wyparta, a ślady – zatarte. To był dla mnie prawdziwy wstrząs, a jednocześnie olśnienie. Może to było światło cadyka Dawida Lelowera? Może ból spowodowany profanacją żydowskich cmentarzy w Szczekocinach i Lelowie? Może wywoływane z pamięci ludzkie opowieści o dawnych żydowskich sąsiadach? Może spotkanie Ocalałych? A może to wszystko razem? Nie wiem, ale to coś spowodowało, że postanowiłem w moich miejscach przywracać pamięć o ich żydowskiej przeszłości.

Jestem nauczycielem i mieszkańcem prowincji. Bycie nauczycielem na prowincji ma swój szczególny wymiar. Sławomir Mrożek pisał kiedyś o prowincji: „Naoczność związków między ludźmi. Bliskość. Jest się w środku, ponieważ prowincja jest środkiem. Prowincja nie ma peryferii i nie można być gdzie indziej, jak tylko w środku. Chcąc nie chcąc”. Nauczyciel na prowincji jest w środku, szkoła na prowincji jest w środku. Oboje powinni być centrum życia społecznego i kulturalnego, powinni wywoływać zmiany w otaczającej rzeczywistości. Mają obowiązek wchodzić w relacje ze społecznością lokalną, ale jednocześnie muszą wywoływać ważne dyskusje, upominać się o prawdę, zmieniać mentalność, przeciwdziałać uprzedzeniom i stereotypom. Mają do odegrania ważną rolę i nie mogą udawać, że zrobi to za nich ktoś inny. Są przecież w centrum. Czasami muszą powiedzieć, że „czarne jest czarne”. To może dużo kosztować, ale nie wolno inaczej. Moja działalność jest związana z dwiema miejscowościami: Szczekocinami, gdzie pracuję jako nauczyciel języka polskiego w Zespole Szkół, i Lelowem, gdzie mieszkam i działam w Lelowskim Towarzystwie Historyczno-Kulturalnym im. Walentego Zwierkowskiego od 2005 r. jako wiceprezes, a od 2015 r. – jako prezes. Zespół Szkół w Szczekocinach stał się centrum przywracania pamięci o szczekocińskich Żydach. Wszystkie projekty o tematyce żydowskiej, które były realizowane w Szczekocinach, miały swoje oparcie w tej szkole, jej nauczycielach, uczniach i absolwentach. Wśród bardzo wielu działań przywracających pamięć o szczekocińskich Żydach najbardziej cenię sobie te, które mają charakter edukacyjny; za równie niezwykłe uważam akcje artystyczne w przestrzeni miasta. Są one jednocześnie spotkaniami: dawnych i obecnych mieszkańców, młodzieży z Izraela i Szczekocin, społeczności lokalnej z własną pamięcią, uczniów z opowieściami przodków i ich sąsiadów.

Nie bez znaczenia dla tego, kim jestem, jest również fakt, że mieszkam w Lelowie, małej miejscowości, do której co roku przyjeżdżają chasydzi. Nazwa „Lelów” u chasydów, jak pisał rabin Simcha Krakowski, przewodniczący Fundacji Chasydów Leżajsk-Polska, wzbudza drżenie serca, wzmaga poczucie świętości oraz symbolizuje miejsce pełne cudów. Chasydzi zmieniają tę nazwę na Lolew (dosł. „on ma serce”), co oznacza, że Lelów ma serce, a tym sercem jest cadyk Dawid Biderman, który się tu urodził, żył i został pochowany na miejscowym cmentarzu. W „Gogu i Magogu” Martina Bubera możemy znaleźć następującą opowieść o cadyku Dawidzie: Ostatni opowiadał Lelower. Jak zawsze gdy opowiadał, słuchacze mieli uczucie, że nie ma innej możliwości wyrażania tego, co chciał wyrazić, niż za pomocą tej właśnie opowieści […]. Raz, jak co roku szedłem długą drogą z Lelowa do Leżajska, do rabiego Elimelecha […]. Kiedy byłem już blisko celu, doszedłem do lasu dobrze mi znanego, bo przecież stale chodziłem tą drogą. Ale wyobraźcie sobie – zbłądziłem. Biegam tam, biegam z powrotem, nie ma końca, nic nie świta. Mija godzina za godziną, a ja błądzę w kółko. I jak sądzicie, co Dawid w końcu zrobił. Zapłakał. I kiedy tak płacze, przechodzi jakiś człowiek i pyta: „Czemu płaczesz, drogi synu?”

„Ach – skarżę mu się nie przestając płakać – chodzę przecież rokrocznie do mego nauczyciela tą samą drogą i ten las znam też jak własną kieszeń, a nagle zbłądziłem i nie umiem dać sobie rady – tu dzieje się coś niesamowitego i niewątpliwie ze mną samym coś jest nie w porządku!”. „Nie martw się – powiedział człowiek – i chodź ze mną, już razem znajdziemy wyjście”. I ledwo uszliśmy razem parę kroków, gdy zauważyłem, że skraj lasu jest blisko. „Wiesz teraz – zapytał człowiek – co znaczy: razem?”. „Wiem” – odrzekłem. „Wobec tego – dodał – dam ci coś jeszcze na drogę. Jeśli chce się zespolić mocno dwa kawałki drewna, tak by stały się jak jeden, trzeba najpierw ociosać je ze wszystkich nierówności. Jeśli jednak do wypukłości w jednym pasuje wgłębienie w drugim i na odwrót, takie ociosywanie nie jest potrzebne. Oto jest prawdziwe Razem!”. Opowieść ta jest dla mnie niezwykle ważna, bo mówi o prawdziwym dialogu, prawdziwym porozumieniu, byciu i działaniu razem. Dlatego też towarzyszy mi ona w całej mojej działalności. Jaki jest sens moich działań?

W odpowiedzi na to pytanie chciałbym opowiedzieć o jednej z akcji artystycznych, w którą zostali zaangażowani mieszkańcy Szczekocin. Odbyła się ona w 2011 r. podczas Szczekocińskiego Festiwalu Kultury Żydowskiej Yahad-Razem i była próbą symbolicznego przywrócenia dawnego wyglądu starego szczekocińskiego cmentarza żydowskiego, ogołoconego z macew podczas wojny i po jej zakończeniu. Akcja ta polegała na grupowym frotażowaniu ocalałych fragmentów macew, których szczątki były zbierane przez lata i zostały zgromadzone w jednym miejscu. Dzięki działaniom artystycznym fragmenty macew powróciły w symboliczny sposób na swoje miejsce. O tym, jak istotnym i przejmującym doświadczeniem była ta akcja, świadczą słowa absolwentki Zespołu Szkół w Szczekocinach, Justyny Odzimek: Na początku pojawiła się ciekawość i jednoczesna obawa – jak można frotażować wielką kamienną macewę? Czy to w ogóle może się udać? Czy hebrajskie inskrypcje będą czytelne? Zadanie nie było łatwe. Papier darł się pod mocniejszym naciskiem ołówka, a wiatr porywał zaszkicowane arkusze.

“Efekt przeszedł jednak nasze najśmielsze oczekiwania. Po kilku chwilach zobaczyłam dokładnie odrysowane na papierze macewy, z których można było odczytać większość liter. Pracowaliśmy dość dużą ekipą, więc z każdą chwilą przybywało zarysowanych arkuszy. I muszę przyznać – robiły piorunujące wrażenie. Czuło się, że te kamienne macewy otrzymują drugie życie. To okazało się jednak niczym w porównaniu z chwilą, kiedy te wielkie arkusze papieru zawisły na sznurach w ulewnym deszczu podczas modlitw na żydowskim cmentarzu. Mieszkańcy Szczekocin trzymali w rękach sznury, podobne do tych, na których wiesza się pranie. Inni, spinaczami od bielizny, przypinali do nich papierowe macewy. Początkowo byłam bardzo niechętna – jak można niszczyć naszą ciężką pracę, rozwieszając frotaże w ulewnym deszczu? Jednak już chwilę potem, oczom nas wszystkich ukazał się obraz niezwykły: padający deszcz roztapiał kolejne arkusze papieru, które spadając, łączyły się z cmentarną ziemią. Macewy wróciły na swoje miejsce. Dla mnie była to nieprawdopodobnie magiczna chwila, należąca do gatunku tych, których się nigdy nie zapomina”.

Działania

Mirosław Skrzypczyk

Lelów/Szczekociny

kontakt: miroslaw.skrzypczyk@liderzydialogu.pl